Dość marudzenia...
Zacznę od wisiora z biedronką (który miał być broszką, ale się zagapiłam i podszyłam skórką, zanim zaskoczyłam, żeby zamontować mu zapięcie). Wisior blady, żeby biedronka grała pierwsze skrzypce... Mój - nie oddam nikomu :) Kaboszonik upolowany na grudniowym Festiwalu, obszyty toho 11o i 15o w odcieniach błękitu oraz kryształkami Fire Polish w srebrzystym silverlined crystal. Podszyty błękitną skórą.
Z innej beczki - mężowskie imieniny zmobilizowały do upieczenia kilku słodkości... Przetestowałam sernik z malinami wg przepisu z wydawnictwa "Ciasta krok po kroku" przygotowanego pod redakcją jednej z moich ulubionych kulinarnych blogerek (za czasów udzielania się na na forum kulinarnym miałam okazję testować jej przepisy, a także poznać ją osobiście - ależ się chwalę znajomościami, nie?), czyli Liski z White Plate.
Wyszedł pyszny! Nie za słodki, nie za suchy... Wchodzi na stałe do naszego domu, bo ostatnio jakoś mnie na serniki wzięło :)
Z tej samej gazetki zrobiłam brownie, ale jednak wolę inny przepis (brownies w słoiku).
Na dziś wystarczy... Ale to nie koniec, będą następne prace :)
Powroty są miłe.Wisior piekny.A ciasta no cóż ja mogę popatrzeć.Widać wspaniałe.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNie wiem co lepsze... biedronka czy ciacha???? Cuda !
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wracasz do świata i niech Ci się wszystko poukłada po Twojej myśli :). Ciacha baaardzo apetyczne :))).
OdpowiedzUsuń