Wyruszyłyśmy w czwartek rano kierując się na Warszawę, gdzie po południu byłyśmy umówione na obiad z Anią Kowal. Po drodze namówione przez Olgę zajechałyśmy do Uniejowa:
Droga czasem była prosta, a czasem wyboista :)
Po pyszny obiadku z Anią podążyłyśmy dalej... Do Kazimierza... Piękne miejsce, żal było się ruszać w dalszą drogę...
Na miejscu noclegu w Gorzkowie byłyśmy już ciemną nocą :)
Piątek zaczął się wcześnie, skończył bardzo późno...
Po dotarciu na miejsce Festiwalu, Olga poszła wykładać, a Sonia, Weronika i ja zaangażowałyśmy się w bycie pod ręką, gdy organizatorzy (biegająca wciąż Asia ;) ) potrzebowali kogoś do pomocy :)
Po obiedzie zaczął się cykl warsztatów...
Moje pierwsze zajęcia to haft wstążeczkowy z Mariolą Luty. Dużo praktycznej wiedzy w pigułce, przekrój ściegów różnych i jestem przygotowana do skończenia swojego obrazka :)
Po zajęciach pojechałyśmy skosztować lokalnej kuchni w Zamościu, który przywitał nas oberwaniem chmury, ale żegnał tęczą :) Na miejscu dołączyła do nas Gosia Sowa z córką - po obiedzie zaprowadziły nas w czarodziejskie miejsce na gorącą czekoladę (ale nie byłam w stanie jej zmieścić - czyli muszę jeszcze do Zamościa wrócić :) )
Wróciłyśmy późną nocą...
Sobota to dwie sesje warsztatowe - poranna i popołudniowa... Weronika i Olga prowadziły swoje zajęcia, Sonia i ja uczyłyśmy się pilnie różnych technik :)
Ja od rana zgłębiałam tajniki foamiranu u Ukrainki Julii Dmukh i udało mi się zrobić piękną różę, z której jestem dumna :)
W przerwie obiadowej próbowałam nauczyć panią Kasię ze sklepu craft & haft i panią ze sklepu ariadna i jeszcze jedną panią i jej córkę dziergać wcześniakowe ośmiorniczki (moje robiły za dekorację do plakatu akcji na stoisku craft and haft :) )... Słupki panie już umieją, czytać schemat też, czekam więc na zdjęcia gotowych ośmiornic :)
Po obiedzie próbowałam opanować mikromakramę z panią Anią Baranowicz...
Na zdjęciu z lewej moja praca w toku (jeszcze 3-4 płatki i być może będzie różyczka choć troszeczkę przypominająca szarą różę pani Ani - tę na zdjęciu na dole, obok moich wprawkowych wiązań :) )
Po pizzy z pieca z lokalnej krasnostawskiej pizzerii, w drodze do miejsca odpoczynku, zajechałyśmy obejrzeć mały wąwóz:
A potem planowałyśmy paść, ale dostałyśmy głupawki i zamiast grzecznie się wyspać przed niedzielną długą podróżą, to... pominę milczeniem :))))
W niedzielę nie mogłyśmy tak po prostu wrócić do domu :) Więc po drodze odwiedziłyśmy Sandomierz
i wprosiłyśmy się na kawę do Ani Zalewskiej - Klejnotki (gdzie dorwałyśmy się do jej pracowni i macałyśmy jej cudne prace :) )...
I to był nasz ostatni postój (pomijając krótką przerwę na stacji benzynowej) - choć mój mąż sugerował, że Augustów o tej porze jest bardzo ładny, więc czemu sobie odmawiamy :))))))... W domu byłam kilka minut przed północą...
To był cudowny, intensywny, ale ładujący baaaaardzo pozytywną energią twórczo zakręcony weekend... I za rok też jadę!!! :)
Uffff....
Kto dotrwał do końca tego - chyba najdłuższego na tym blogu - postu? :)
PS. A zdjęć tyczek chmielowych nie mam :(
Aaaale fajnie miałyście. Dotarłam do końca postu z ogromną przyjemnością. Trasa niemal jak na Euro ;). Prace chętnie obejrzę na żywo przy okazji :)Nie ma to jak naładować bateryjki.
OdpowiedzUsuńChętnie się na żywo pochwalę!
UsuńByło cudownie!
Ale nasz sierpniowy wyjazd też będzie taki, zobaczysz! :)
Już się cieszę :)
UsuńTrzeba to powtórzyć!
OdpowiedzUsuńKoniecznie!!! Ja już zwarta i gotowa!
UsuńWidzę, że świetne spotkanie zakręconych i to w pięknym otoczeniu :) Szkoda, że mnie tam nie było :)
OdpowiedzUsuńSzkoda... Spodobałoby Ci się :)
UsuńW przyszłym roku, w pierwszy weekend lipca będzie kolejny - ja się wybieram! :)